Liceum Plastyczne w Gdyni Orłowie, do którego chodziłem, było bardzo dobrą szkołą. Przede wszystkim zapamiętałem duży luz i swobodę. Wówczas we wszystkich szkołach obowiązywał peerelowski dryl, obowiązkowo trzeba było chodzić na akademie i pochody, uczniowie musieli nosić tarcze, chłopcy musieli mieć krótkie włosy, a dziewczyny nie mogły się malować. Tak było w latach 60. i 70. W naszej szkole było trochę więcej swobody.
Na zajęciach dużo dyskutowaliśmy. Szczególnie na lekcjach języka polskiego prowadzonych przez Marię Morawską. Jedna z najbardziej namiętnych dotyczyła listu polskich biskupów do niemieckich z 1965 r. Polski kościół został wówczas gwałtownie zaatakowany przez władze PRL. Tylko ja i mój kolega broniliśmy racji polskiego Kościoła. Reszta klasy była przeciwko nam. Liternictwa uczył nas Adolf Popławski. Opowiadał nam o sowieckich łagrach, w których siedział 10 lat za działalność w Armii Krajowej. Opowiadał też po prostu o pięknie Syberii, o ludziach, przyrodzie i zwierzętach. Opisywał także pozytywy tej odległej krainy. Zapamiętałem jego opowieść o burundukach, syberyjskich wiewiórkach, które okradzione jesienią z zapasów, gdy nie mogły znaleźć jedzenia, popełniały samobójstwo wieszając się na gałęziach. Uczniowie z różnych klas prowokowali go do wspomnień prosząc by opowiedział o swojej wspaniałej syberyjskiej wycieczce? Po skończeniu liceum z grupką absolwentów z mojej klasy odwiedzałem go regularnie w jego malutkim mieszkaniu w bloku w Sopocie przez wiele lat.
Języka niemieckiego uczyła mnie pani Beckerowa, która opiekowała się także internatem. Nie miałem talentu do nauki języków obcych. Przyjąłem bardzo złą zasadę, której nikomu nie polecam, że nie będę się uczył języka wrogów. To była sztuczna wymówka, bo tak naprawdę nauce języka przeszkadzało zamknięcie granic i przez to brak jakiejkolwiek motywacji do poznania języka sąsiadów.
W szkole była szczególna młodzież. Nie poddawała się łatwo indoktrynacji. Przez połączenie przedmiotów ogólnokształcących z artystycznymi szkoła musiała szanować indywidualizm.
Liceum jest położone w niezwykle urokliwym zakątku Gdyni. Pracownie artystyczne znajdują się tuż nad morzem, blisko mola i orłowskiej skarpy. Często chodziliśmy na plażę kąpać się i opalać. Zimą skakaliśmy po krach. I stąd nieraz ktoś doświadczył kąpieli w lodowatej wodzie. Na zajęcia artystyczne chodziliśmy podzieleni na małe grupy. Często trwały one do szóstej a nawet i ósmej wieczorem. To nas bardzo ze sobą integrowało. Na wagary też chodziliśmy wszyscy razem.
Gdy kilka dni temu odwiedziłem szkołę, to pomimo tego, że ona zmieniła się, to poczułem się tak jakbym był u siebie w swojej starej szkole. Ta młodzież jest tak samo barwna i niezależna, jest bogata wieloma pomysłami plastycznymi. W szkole nie tłamsi się indywidualności. Przeciwnie, pomaga się indywidualistom rozwijać. Wydaje mi się, że choć spotkałem się z młodzieżą z zupełnie innych czasów, z innego pokolenia, to atmosfera wśród młodzieży jest taka sama jak dawniej. Jest ten luz, jest manifestowanie niezależności i pozowanie na zbuntowanych artystów. Z zaskoczeniem dowiedziałem się, że niektórzy absolwenci liceum plastycznego zdają na Politechnikę Gdańską. Dobrze są też widziani na egzaminach Akademii Sztuk Plastycznych. Dawniej było tak, że absolwentów liceum widziano tam niechętnie.
Zaskoczyło mnie jeszcze jedno. Na zajęciach z malarstwa zobaczyłem te same sztalugi, na których i ja malowałem przed prawie pół wieku temu. Na podłodze jest ten sam parkiet. W dziale fotografii zachowano jeszcze do dziś tradycyjną ciemnię fotograficzną. Zapachniały mi dawne odczynniki fotograficzne. Poczułem się tak fajnie, jakbym znowu był uczniem. Szkoła dysponuje nowoczesnym atelier i wieloma stanowiskami komputerowymi do obróbki cyfrowej fotografii. W szkole przetrwałem trzech dyrektorów: założyciela liceum Józefa Bodzińskiego, Zdzisława Kałędkiewicza i Mariana Steca.
Do dziś przetrwały moje szkolne przyjaźnie z uczniami z drugiej klasy, z którą kończyłem liceum po wyjściu z więzienia. Często się spotykamy w kilkuosobowej grupce. Nieraz też sam, lub z zaproszoną osobą, wpadam do Orłowa latem na spacer i posiedzieć w restauracji. Lubię klimat i atmosferę tego miejsca, oraz widok mojej szkoły, dziś odnowionej i rozbudowanej.
Miłe wspomnienia… jak większości z nas, absolwentów naszego liceum.
Pozwalam sobie dodać jeszcze, że mój tato Jerzy Łoś (historia sztuki) zawsze z atencją wyrażał się o Panu… a akurat dziś przypada jego 5.rocznica śmierci a tu wspomnienie „jego” szkoły, w której spędził ponad 50 lat. Pozdrawiam serdecznie, Tomasz Łoś.
A nam pani Morawska opowiadała o Bogdanie Borusewiczu 🙂
Tak, gdy nie chcieliśmy zagłębiać się w realizm „Lalki” temat ucznia Borusewicza był dyżurny, dyskusje były gorące, wręcz rodziła się nowa lewica i skrajna prawica, mnie fascynował o zgrozo Korwin-Mikke innych Moczulski a nasza wychowawczyni rysowała portret nieznanego szerzej, młodego polityka Tuska.
Wróciły cudowne wspomnienia, Liceum Plastyczne w Gdyni-Orłowie to niezapomniany czas,
wyjątkowi ludzie, cenne doświadczenia w zetknięciu ze sztuką.
Podjęcie nauki w Liceum Plastycznym zmieniło moje życie.
Mam nadzieje że coś podobnego jeszcze się pojawi