Rocznica w cieniu Białorusi

Bogdan Borusewicz o strajku w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 r. „Z tamtego Sierpnia wynikła obecna Polska”

Rafał Mrowicki 31 sierpnia Dziennik Bałtycki

„Ta 40. rocznica Sierpnia 80 odbywa się w cieniu sierpnia białoruskiego. Trzeba patrzeć z tej perspektywy. My nie straciliśmy tego Sierpnia. Tu nie chodzi tylko o świętowanie, ale my go nie straciliśmy. Z tamtego Sierpnia wynikła obecna Polska” – mówi w rozmowie z „Dziennikiem Bałtyckim” Bogdan Borusewicz – wicemarszałek Senatu i główny organizator strajku w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980.

Jaka była atmosfera w Sierpniu 80 jeszcze przed strajkiem?
Ten wielki strajk w sierpniu 1980 roku nie wziął się z niczego. Wziął się z kilkuletniej pracy mojej oraz mojej grupy. Tutaj, w Gdańsku, moja działalność w kierunku mobilizowania robotników to 1977 rok. Przez przynajmniej 1,5 roku kolportowałem pismo „Robotnik”, wydawane w Warszawie, w liczbie nawet kilku tysięcy sztuk, co trzy tygodnie. Większość egzemplarzy szła do Stoczni Gdańskiej. W Gdańsku zaczęliśmy wydawać „Robotnika Wybrzeże”, w którym był mój adres i ludzie do mnie przychodzili. Część z nich kolportowała dalej te pisma, a z częścią robotników tworzyłem grupy samokształceniowe. Wcześniej robiłem to ze studentami Politechniki Gdańskiej. Byłem nakierowany na kontakty z robotnikami, szczególnie ze Stoczni Gdańskiej. Maksimum tego, co można było wtedy robić, to wiec w rocznicę Grudnia 70 przed drugą bramą stoczni. Najpierw było z 300 osób, później nawet 4000, mimo że bezpieka prewencyjnie zatrzymywała. Kolportaż też nieraz się tym kończył. Ci trzej, którzy rozpoczęli strajk w Stoczni Gdańskiej, kolportowali wcześniej ulotki w Słupsku.

Mowa o Jerzym Borowczaku, Bogdanie Felskim i Ludwiku Prądzyńskim.
Nie było tam wielu ludzi, więc wysłałem chłopaków z Gdańska. Milicja zatrzymała ich na dworcu w Słupsku. Zachowali się nieostrożnie. Prądzyński nie chciał wieźć z powrotem ulotek, które mu zostały, więc rozdał je na dworcu. Bezpieka była zaalarmowana. Przez te grupy samokształceniowe przeszło ok. 200 młodych robotników. Część była przestraszona, część wyrzucona karnie z kwater, hotelu robotniczego. Ale środowisko jednak się rozszerzało. Byłem co jakiś czas zatrzymywany. Np. przyszła do mnie moja dziewczyna Alina Pienkowska, przyniosła kurczaka. Ja poszedłem po włoszczyznę i wróciłem po 48 godzinach. To były codzienne sytuacje. Widziałem, że trafiałem na inteligentnych młodych ludzi, robotników, którym dawałem książki. Borowczak zrobił biblioteczkę, Felski też, na swoim wydziale. Był to proces, który obejmował coraz więcej grup. Byli też pracujący w innych miejscach: Józef Przybylski pracował w Unimorze, Andrzej Gwiazda i Bogdan Lis w Elmorze. Andrzej Kołodziej przestał pracować w Stoczni Gdańskiej, poleciłem mu, by się ze mną nie kontaktował i szybko zaczął pracę w Stoczni Gdyńskiej. Oni usłyszeli, że strajk jest w Gdańsku, więc również zaczęli strajkować. To dało siłę temu ruchowi. W sierpniu 1980 roku, gdy Anna Walentynowicz została zwolniona z pracy, tutaj był już gotowy zespół. W Gdańsku i Gdyni cały czas pamiętano Grudzień 70. Organizując wiece przed stocznią utrwalałem tę pamięć. Ten Grudzień był bardzo istotny dla strajku w sierpniu 10 lat później. Nie trzeba było tłumaczyć ludziom, jak działa władza.

Nie było obaw wśród ludzi przed powtórką z Grudnia 70?
Oczywiście, że były, ale wiedziano, co to za władza, wiedziano, że trzeba wyburzyć cegły w murze, żeby poszerzyć wolność. Dwa czynniki zadecydowały o tym, że w sierpniu strajk był taki polityczny i taki masowy. Masowy, bo był Grudzień 70, a polityczny, dlatego, że my nim kierowaliśmy.

Jak pan wspomina wieczór 10 sierpnia 1980, kiedy we Wrzeszczu przy ul. Sienkiewicza podjęto decyzję o strajku 14 sierpnia?
Wywołałem Borowczaka i Felskiego, którzy tam byli, i wywołałem też Lecha Wałęsę. On po raz pierwszy się tam dowiedział, że ma dołączyć do strajku. Z Borowczakiem, Felskim i Prądzyńskim spotykałem się co 2 dni, żeby przygotować się do strajku. Organizacyjnie wiadomo było co robić, ale trzeba było się przygotować psychologicznie. To byli bardzo młodzi ludzie, którzy dopiero wchodzili w życie. Ja byłem starszy, miałem 31 lat, Wałęsa 37. On był najstarszy, znał stocznię i miał ich wzmocnić. Miał doświadczenie Grudnia 70. Nie wiedziałem, czy Wałęsa dołączy, ale stworzyłem taką sytuację, że przy nich nie mógł odmówić. Nie rozmawiałem z nim wcześniej w cztery oczy, bo bałem się, że może się wykręcać. Był ambitny, miałem nadzieję, że przy świadkach nie odmówi.

Już wtedy wiedział pan, że to on stanie na czele strajku?
On był najstarszy, to było naturalne. Gdy zaczynaliśmy, każdy z nas miał buławę w plecaku. Ja tych chłopaków namawiałem, musiałem im mówić, że muszą być odważni i nie mogą oglądać się za siebie. Mówiłem, że jak strajkują, to muszą pierwsi odłożyć narzędzia i wtedy reszta za nimi pójdzie. Tam pracowało 15 tysięcy ludzi, a ich było tylko trzech. Plus Wałęsa.

Strajk stał się masowy.
Kołodzieja nie musiałem mobilizować. On krótko wcześniej zaczął pracę w Stoczni Gdyńskiej, nikogo tam nie znał, i sam zaczął strajk. Podesłałem mu kilku studentów, którzy przebrali się w drelichy robotnicze. Kołodziej znał tylko ich i miał w nich oparcie. Atmosfera była ciężka w całej Polsce, odkąd w lipcu podwyższono ceny mięsa. Władza gasiła te strajki, które potem wybuchały w innych miejscach. One miały charakter ekonomiczny. Jak strajk stał się masowy? W różnych miejscach byli ludzie ze mną związani. Gdziekolwiek byli ludzie związani z Komitetem Obrony Robotników, czyli Wolnymi Związkami Zawodowymi, to te zakłady stawały. Ludzie zaczęli też organizować strajki samorzutnie, również niezwiązani ze mną, tak jak Henia Krzywonos. Kiedy w Gdańsku stanęły tramwaje nastąpił paraliż komunikacyjny. Pracownicy nie mogli dojechać do pracy, więc strajkowali, czy chcieli, czy nie. Musieliśmy pokazać postulaty, by inni ludzie się na nie orientowali. Nie mogliśmy zorganizować fizycznej sieci kontaktów, więc musieliśmy pokazać postulaty. Jak strajkowano, mówiono, że popierają postulaty Gdańska. W Sali BHP większość w prezydium Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego, które kierowało strajkiem, było z opozycji, z mojej grupy. Nie wszyscy o tym wiedzieli, bo nie wszyscy oni wcześniej się znali. Bardzo istotną rolę odgrywało Radio Wolna Europa. Pierwszą informację otrzymało od Jacka Kuronia. Zadzwoniła do niego Alina Pienkowska, która widziała pochód stoczniowców. Informacje do Wolnej Europy szły przez dziennikarzy zachodnich, którzy tu przyjechali. Była blokada telefonów, ale oni swoimi metodami przesyłali informacje. My tutaj drukowaliśmy ulotki, które były wożone po całym kraju. Przede wszystkim w drukarni Stoczni Gdyńskiej, którą przejął Andrzej Kołodziej, a prowadził Andrzej Butkiewicz i zawodowy drukarz Zygmunt Sabatowski. Nie chciano mu jej udostępnić, więc rozwalił kratę. Tam strajk przebiegał ostrzej niż w Gdańsku. Kołodziej przy okazji zamknął dyrektora stoczni w gabinecie. My postępowaliśmy ostrożniej. Dyrektor Klemens Gniech w Stoczni Gdańskiej bez przerwy straszył przez radiowęzeł. Musieliśmy to ścierpieć. Nie zajęliśmy radiowęzła.

Czytałem, że uważał pan to za błąd.
Tak, ale nie mogłem działać ostrzej niż inni, bo byłem członkiem KOR-u. Zarzuconoby, że prowokuję do starcia. To straszenie mogło być skuteczne do pierwszego poniedziałku, kiedy kilkanaście tysięcy strajkujących wróciło do pracy. Tam jednak rodziny i sąsiedzi ich młotowały. Większość wróciła i przyłączyli się do strajku. Jeżeli ktoś chciał pracować, to koledzy mu wyłączali maszynę i językiem robotniczym tłumaczyli, że albo strajkuje albo idzie do domu.

Brał pan udział w tworzeniu 21 postulatów, które później na desce zapisali Maciej Grzywaczewski i Arkadiusz Rybicki.
Wolne związki zawodowe były naszym najważniejszym postulatem. To był pierwszy postulat. Trzeba było obudować hasła, powoływać się na prawo międzynarodowe. Byłem do tego przygotowany, bo dyskutowaliśmy wcześniej. Wiedzieliśmy, jakie to mają być postulaty i jaki ma być jako pierwszy, który zmieni ówczesną Polskę. Wszyscy strajkujący przyjęli go jako swój. Bez tego nie mielibyśmy narzędzi, by zmieniać Polskę, a chcieliśmy żyć w bardziej demokratycznym państwie, w którym człowiek może mówić co uważa, nie jest za to zamykany, i czyta co chce. Siedzieliśmy w pracy. To była sytuacja, w której nie można było nas aresztować bez przejęcia zakładów. Siedzieliśmy za murami.

Co skłoniło dyrekcję stoczni i władzę do rozmów?
Siła tego strajku. Władza była sterowana z Warszawy. Dyrektor, który rozpoczął rozmowy ze stoczniowcami, musiał mieć zgodę z Warszawy. Wydawało im się, że już w sobotę 16 sierpnia strajk zostanie zakończony i problem zniknie z agendy, ale my nie opuszczaliśmy stoczni. Zaczął się strajk solidarnościowy. W całej stoczni zostało 300 osób, ale to wystarczyło, by przeczekać dwa dni i w tym czasie tworzyliśmy struktury. W Gdańsku i Gdyni odbyły się msze. Ludzie się bali, bo pamiętali, że 10 lat wcześniej strzelano robotników, stąd pomysł mszy. Msza miała za zadanie wzmocnić psychicznie tych, którzy strajkowali. Msza miała też umożliwić mieszkańcom Gdańska swobodne podejście do stoczni. Co innego, gdy idzie się pod stocznię wspierać strajkujących, czego ludzie mogli się bać, a co innego, jak szło się na mszę, która była przy bramie. Od tego czasu, od niedzieli, tłum był przy stoczni. Drukowaliśmy dziesiątki tysięcy ulotek. Radio Wolna Europa nadawało na całą Polskę i informowało, że są strajki, więc ludzie reagowali podobnie.

Jaka była atmosfera, kiedy negocjowano Porozumienia Sierpniowe?
Ja nie negocjowałem. Byłem na zapleczu. Nie mogłem negocjować, bo byłem członkiem KOR-u. Druga strona mogłaby wtedy wyjść z negocjacji. Gdybym tam siedział, uznano by, że bierze w tym udział KOR, który był uznawany za najbardziej antysocjalistyczną grupę. Negocjacje prowadzili: Bronisław Geremek. Tadeusz Mazowiecki, Jadwiga Staniszkis, którzy dołączyli z Warszawy. Zanim doszło do rozmów, nie chciano uznać Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego. Rozmawiano z pojedynczymi zakładami. Przedstawiciel Portu Północnego został podstępem zawieziony na te rozmowy. Od pierwszego kontaktu naszej delegacji z Mieczysławem Jagielskim we ]Wrzeszczu przestałem się obawiać – to było uznanie MKS-u. Dopóki nie uznawano komitetu, była groźna ataku. Miałem wpływ na negocjacje tylko przez związane ze mną osoby z komitetu strajkowego. Chciałem, aby wypuścili opozycjonistów aresztowanych w czasie strajku. Zabiegałem, by nie kończyć strajku przed ich wypuszczeniem. Nie chciałem, by władza wbiła klin między inteligencję a robotników. Przed końcem strajku udało się wymusić wypuszczenie uwięzionych. W czasie rozmów dowiedziałem się, że do statutu związku miała być wpisana kierownicza rola partii. Uważałem, że ludzie się na to nie zgodzą, ja też się nie zgadzałem. Wysłałem Janusza Jachnickiego z telekomunikacji w Gdyni, aby zaprotestował publicznie. Zaczęto protestować, Wałęsa wypadł i krzyczał „Prowokacja!”. Janusz się przestraszył i uciekł i sprawa wpisania kierowniczej roli partii do statutu związku nie została zablokowana. Trochę to było dramatyczne, ale też trochę śmieszne.

Co działo się po podpisaniu Porozumień Sierpniowych?
Adrenalina opadła 31 sierpnia. Jeszcze dzień wcześniej było źle, bo w Szczecinie podpisano porozumienie, ale bez pierwszego punktu o wolnych związkach zawodowych. To było niezgodne z naszymi ustaleniami, ale my byliśmy silniejszym ośrodkiem. Źle to wyglądało i obawiałem się, że władza może zdecydować o niekontynuowaniu rozmów z Gdańskiem. Był to 17. dzień strajku i wszyscy byli bardzo zmęczeni. Gdy podpisano Porozumienia na sali był ścisk. Lech Wałęsa podpisał je tym dużym długopisem. Dla mnie było to przegięcie, ale ludziom się to podobało. Scena trochę cyrkowa, ale okazało się, że to zafunkcjonowało. Dopiero 31 sierpnia zeszło ze mnie powietrze. Wcześniej cały czas byłem w napięciu, ale przez ten czas nie rozmawialiśmy o tym, czy je czujemy. Nie chciałem prowokować.

Obecnie ludzie tamtej Solidarności są podzieleni. Z jednej strony jest pan, Jerzy Borowczak, Bogdan Lis czy Lech Wałęsa, a po drugiej stronie np. Andrzej Gwiazda czy Andrzej Kołodziej.
Minęło 40 lat. Po takim czasie nawet małżeństwa się rozpadają, choć wcześniej była miłość, więc nie ma co się dziwić. To była grupa różnych ludzi z różnymi charakterami. Chcę powiedzieć jednak, że ta 40. rocznica Sierpnia 80 odbywa się w cieniu sierpnia białoruskiego. Trzeba patrzeć z tej perspektywy. My nie straciliśmy tego Sierpnia. Tu nie chodzi tylko o świętowanie, ale my go nie straciliśmy. Z tamtego Sierpnia wynikła obecna Polska. Rządy mogą się nie podobać, ale nie musimy zaczynać od początku. Białorusini muszą zaczynać od podstaw. Oni mają teraz swój Sierpień. U nas mogło być różnie. Gdy 4 czerwca 1989 roku, odbyły się pierwsze demokratyczne wybory, które zakończyły okres walki. Niczego nie byłoby bez Sierpnia 80. Trzeba patrzeć na to z perspektywy. Tego samego dnia w Chinach czołgi rozjechały protestujących na Placu Tiananmen. W tym samym dniu! My mieliśmy wielkie zwycięstwo, ale w cieniu tego, co działo się w Chinach. U nas też mogło pójść w inną stronę. Wartości Sierpnia są dla nas bardzo ważne, nawet dla tych, którzy wtedy byli po drugiej stronie.

W niedawnej kampanii prezydenckiej Rafał Trzaskowski posługiwał się hasłem „Nowa Solidarność”. Jak pan to rozumie?
Potrzeba nowej solidarności międzyludzkiej. Solidarność jest nadal nam potrzebna.

Mówi pan o solidarności ludzkiej, a nie o związku?
Z NSZZ Solidarność nie mam od lat nic wspólnego.

W ostatnich dniach w Gdańsku upamiętniono pańską żonę Alinę Pienkowską. W czwartek jej imieniem nazwano tramwaj, a w poniedziałek 31 sierpnia odsłonięta zostanie tablica pamiątkowa przez IPN.
Alina miała olbrzymie znaczenie, szczególnie dla mnie, ale była bardzo aktywna, mądra i odważna. Jako pielęgniarka organizowała służbę zdrowia i działała w zespole z lekarzami i profesorami, a stosunek lekarzy do pielęgniarek nie był wówczas równorzędny. Miała olbrzymi autorytet. Ona nie tylko żądała, mówiła jak należy działać. Przeszła ze sprzeciwu, do działań konstruktywnych. Dobrze, że jej rola w strajku jest przypominana. Stworzyła ważny postulat numer 16 dotyczący służby zdrowia. Pełniła rolę łączniczki ze światem zewnętrznym, bo pracowała w przychodni stoczniowej, tuż za murem stoczni. Była moją narzeczoną, a potem żoną. Bardzo mocno wspierała mnie w stanie wojennym, organizowała mieszkania i nowe kontaktu. W stanie wojennym służba zdrowia była moim głównym zapleczem. Więc dla mnie historia tego okresu jest spleciona z moją historią osobistą.

źródło:
https://dziennikbaltycki.pl/rocznica-w-cieniu-bialorusi-bogdan-borusewicz-o-strajku-w-stoczni-gdanskiej-w-sierpniu-1980-r-z-tamtego-sierpnia-wynikla-obecna/ar/c1-15153188

Zobacz także...