Gdy usłyszałem, że syjoniści atakują Polskę Ludową to nawet ich polubiłem – mówi Bogdan Borusewicz, wicemarszałek Senatu.
Barbara Szczepuła
W marcu 1968 jako licealista wyszedł pan na ulicę i rzucał kamieniami w milicjantów. O co pan walczył ?
Razem z dwudziestoma tysiącami młodych ludzi zgromadzonymi koło Opery Bałtyckiej piętnastego marca walczyłem o wolność. To była wielka bitwa. Leciały kamienie… W demonstracji we Wrzeszczu brali głównie uczniowie szkół średnich. Milicjanci nacierali, my odpieraliśmy atak, gdy się cofaliśmy – oni znowu nacierali i tak spychali nas od gmachu opery i politechniki w stronę Gdańska. Byłem na pierwszej linii, ale wtedy mnie nie zatrzymano. Pamiętam, że przewróciłem się na jakieś gałęzie i pokaleczyłem twarz. Nazajutrz w szkole patrzono na mnie jak na bohatera.
Chodziło wam o cenzurę? O zdjęcie z afisza Dziadów w Teatrze Narodowym? O solidarność z warszawskimi studentami?
Zdjęcie z afisza „Dziadów” Mickiewicza, o którym wiedzieliśmy z Wolnej Europy oburzało nas. To była prymitywna ingerencja partii w kulturę. Chodziło także oczywiście o solidarność ze studentami Uniwersytetu Warszawskiego bitymi i aresztowanymi po wiecu ósmego marca. Mam taki charakter, że reaguję, gdy dzieje się coś złego. A działo się wtedy źle. Pamięta pani, co wtedy wpisywano, ten koszmarny język propagandy… Dusiłem się w gomułkowskiej małej stabilizacji, we wszechogarniającym kłamstwie.
Gomułka mówił o syjonistach, ale mało kto wiedział kim są syjoniści. Prządki demonstrowały pod hasłami „Syjoniści do Syjonu”, a nawet „do Syjamu”.
Też nie wiedziałem kim są syjoniści. Nigdy żadnego nie spotkałem, ale gdy usłyszałem, że są nieprzyjaciółmi Polski Ludowej to ich polubiłem. Nie uważałem PRL za swój kraj. Rodzice pochodzili z Wileńszczyzny, zdawali sobie dobrze sprawę czym jest komunizm i nie ukrywali tego przed dziećmi. Ojciec był żołnierzem Armii Krajowej, która na Wileńszczyźnie walczyła z Niemcami, Litwinami i Rosjanami, co wydawało mi się niemożliwie, bo przecież oficjalnie obywatele Związku Radzieckiego uchodzili za naszych wyzwolicieli i przyjaciół… Już w 1965 roku założyłem nielegalną uczniowską organizację złożoną z kilku piętnastoletnich chłopców. Nie miała swojej nazwy ale składaliśmy przysięgę, wykopaliśmy schron w lesie, zbieraliśmy jakieś żelastwo, jednym słowem przygotowywaliśmy się do walki zbrojnej.
Mieliście broń?
(śmiech). Może i była to broń, ale nie nadawała się do niczego. Powielaliśmy zachowania, o których czytaliśmy w książkach: aby walczyć o wolność trzeba mieć broń, jakiś bunkier w lesie… Nie wszyscy wcielali te pomysły w czyn, ale byli i tacy, na przykład grupa Jakuba Szadaja z Wrzeszcza. Trafili potem do więzienia w tym samym czasie co ja. Ich grupę zakwalifikowano jako związek zbrojny i dostali olbrzymie wyroki. Kubę Szadaja skazano na dziesięć lat. I tak miał szczęście, bo sądzony był z artykułu, który przewidywał nawet karę śmierci.
Pana skazano na trzy lata.
SB nie wiedziało o organizacji tylko o ulotkach, stąd mniejsze wyroki. Z Pawłem Kondrakiewiczem i Krzyśkiem Włodarskim, którego skazano na półtora roku, znaliśmy się ze szkoły podstawowej numer trzy w Sopocie. Paweł i ja poszliśmy potem do Liceum Plastycznego a Krzysiek do Technikum Budowlanego.
Na tę demonstrację uciekł pan ze szkolnego internatu przez okno. Po piorunochronie, z pierwszego piętra.
Należało wpisywać do dzienniczków informacje kto kiedy wchodzi i wychodzi z internatu. Przy wejściu, przy stoliku, który nazwaliśmy „Łunochodem” dyżurował podejrzany facet, więc musiałem wybrać inną drogę. A ulotki przygotowałem później, na pierwszego i na trzeciego maja, bo spodziewałem się w tych dniach protestu i zadymy. Podpisałem je: „Komitet Walki o Wolność i Demokrację”. Pierwszego pojechałem do Wrzeszcza, zobaczyłem, że w okolicach Politechniki nic się nie dzieje więc wróciłem do internatu. Zostałem aresztowany siódmego maja wieczorem. Akurat odrabiałem lekcje, gdy wezwano mnie do kierownika. Dwóch brzuchaczy wpakowało mnie do samochodu jak stałem, w sweterku i kapciach.
Jak wyglądało przesłuchanie?
Przesłuchiwał mnie kapitan Wojciech Raniewicz. Opowiadałem mu, że do wydrukowania ulotek namówił mnie taki jeden Andrzej z politechniki. Nazwiska nie znam. Uwierzył i przez jakiś czas esbecja szukała tej fikcyjnej postaci. Gdy jedenastego maja przewożono mnie do więzienia uciekłem z konwoju. Przez kilka dni ukrywałem się w lesie. W liście gończym, który opublikowany został w gazetach napisano, że milicja poszukuje groźnego przestępcy! Gdy wreszcie przyszedłem do domu, bo nie miałem się gdzie podziać, przed blokiem złapali mnie esbecy.
W więzieniu się pan uczył i zdał do następnej klasy…
Siedziałem na Kurkowej w jednej celi z Janem Górką, agentem SB i Jurkiem Wolszczakiem, chłopakiem z grupy Szadaja oraz z marynarzem z PLO, którego oskarżano o szpiegostwo na rzecz USA w Wietnamie. Strasznie się bał, że go powieszą. Wchodziłem do więzienia jako młody chłopak, opuszczałem je po półtora roku jako dojrzały mężczyzna. Na własnej skórze przekonałem się, że żyjemy w systemie opartym na kłamstwie i bezprawiu.
Ktoś na pana doniósł?
Mój ulubiony nauczyciel, chemik zwany Beniem. Wojnę spędził z matką w Kazachstanie w strasznych warunkach, ledwo przeżył. Miałem do niego całkowite zaufanie więc pokazałem mu ulotkę, jedną ze stu trzydziestu które wykonałem. „Młodzież nie przestraszy się gróźb i na gwałt odpowie gwałtem” – pisałem w romantycznym stylu „Ody do młodości”. Większość ulotek rozrzuciliśmy w kolejce elektrycznej, jedna mi została… Matka „Benia” była filozofką, docentem w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Gdańsku. W ramach kampanii antysemickiej wyrzucono ją z PZPR i zmuszono do rezygnacji z pracy na uczelni. Marek Andrzejewski w książce „Marzec w Trójmieście” pisze że atak na nią zainicjował Komitet Wojewódzki PZPR. Chodziło o wykazanie, że w Trójmieście tak jak w Warszawie „syjoniści” są wpływowi i stanowią zagrożenie. Kilka lat później pani docent wyemigrowała do Londynu. Jeden z synów, właśnie ten „Benio”, został w Polsce.
Jest pan pewien, że to on na pana doniósł?
Po raz drugi zrobił to w stanie wojennym. Doniósł Służbie Bezpieczeństwa, gdzie się ukrywam. Wyznał to nauczycielce która mnie przechowywała. Nagrodzono go za to dwoma kanistrami benzyny! Dopiero wtedy się dowiedziałem jaką rolę odegrał w moim życiu.
Dlaczego w 1968 roku wywołano tę antysemicką awanturę? Gomułka mówił nawet o „piątej kolumnie”.
Polska Zjednoczona Partia Robotnicza chciała zneutralizować demonstracje i bunt młodzieży przeciwko władzy. Potrzebny był wróg, a Żydzi dobrze się do tego nadawali. Wcześniej eksploatowano bez umiaru wątek niemiecki, co nie było dziwne, bo antyniemieckość przez pierwsze lata po wojnie spajała społeczeństwo polskie. Ten wróg trochę się już jednak opatrzył, więc w Marcu’68 partia sięgnęła po antysemityzm nazywając go antysyjonizmem. Dość łatwo udało się ożywić pokłady antysemityzmu, które gdzieś tam przetrwały w społeczeństwie. Zrobiono czystkę…
Ale nie zapominajmy o walce między frakcjami w PZPR. Między Gomułką a Moczarem…
Dla protestującej młodzieży ten wewnętrzny partyjny konflikt nie miał znaczenia. Studenci byli oburzeni ograniczeniami w kulturze. Represjonowani pisarze, Stefan Kisielewski czy Jerzy Andrzejewski – to były dla nas autorytety. „Kisiel” został nawet pobity przez tak zwanych nieznanych sprawców. Protest rozlał się po całej Polsce. Władze nie spodziewały się tego. Okazało się, że tzw. socjalistyczne wychowanie w szkołach nie dało takiego efektu na jaki liczyły. Nie udało się przerobić nas w bezwolne stado baranów. Niestety część obywateli dała się nabrać na partyjną propagandę. Uwierzyła, że jeśli źle się dzieje w Polsce, to z winy Żydów. Zaczęły się aresztowania, zwolnienia z uczelni, z pracy, zmuszanie do emigracji… To było straszne. Jakby nad krajem zapadła ciemna noc. Świat mówił o polskim antysemityzmie.
Pięćdziesiąt lat po tamtych wydarzeniach znów media na całym świecie piszą o tym samym.
Bo rządzący dziś Polską całą tę awanturę wywołali także z rozmysłem.
Po co?
Aby wzmocnić swoją władzę, poszerzyć swój elektorat także o ludzi o skrajnie prawicowych przekonaniach. Po to uchwalili tę nieszczęsną ustawę o IPN.
Ustawę idiotyczną – jak nazwała ją Zofia Romaszewska, doradczyni prezydenta Dudy.
Zgadzam się z Zosią Romaszewską. Idiotyczna, bo nie można za pomocą kodeksu karnego ustać faktów historycznych. Tam gdzie wkracza polityka kończą się badania naukowe, dociekanie prawdy. Głosowałem w senacie przeciwko tej ustawie bo stawia nas w jednym szeregu z Rosją i Turcją. W Rosji Putin przeforsował ustawę, wedle której podlega karze ktoś, kto podważa rolę Armii Czerwonej w zwycięstwie nad faszyzmem. W Turcji Erdogan zrobił rzecz podobną: kto twierdzi, że Turcy wymordowali Ormian w 1915 trafia do wiezienia. Władze polskie mogą także próbować takich działań stwarzając w społeczeństwie poczucie że jesteśmy fantastyczni ale niedoceniani, że mamy wokół samych wrogów więc musimy się skonsolidować. Do tego ma posłużyć antysemityzm i antyukraińskość, a także antyniemieckość; bo trzeba dorzucić też domaganie się reparacji. No i konflikt ze Stanami Zjednoczonymi, naszym największym sojusznikiem! Zaś premier Morawiecki podczas konferencji w Monachium powtarza antysemickie twierdzenie że Żydzi są współwinni Holocaustu! A zaraz po tym składa kwiaty na grobie żołnierzy Brygady Świętokrzyskiej Narodowych Sił Zbrojnych, która kolaborowała z Niemcami. W takiej atmosferze upłynie w wolnej Polsce pięćdziesiąta rocznica Marca’68. To przygnębiające. I robią to ludzie, którzy chętnie mówią o swoich związkach z „Solidarnością”.
Okazuje się teraz, że w 1968 roku właściwie Polski nie było. To nie Polacy, a komuniści „niereprezentujący narodu” urządzili antysemicką nagonkę. Tak wynika z uchwały przygotowanej przez senatora Żaryna z PiS. Co pan na to?
Teza, że w 1968 roku nie było państwa polskiego jest absurdalna. Kto mnie w takim razie sądził? Kto wsadził do więzienia? Zapewniam, że nie byli to Rosjanie. Ta uchwała jest skandaliczna. Będę głosował przeciw.